Nadbudówka: dopisek z ostatniej chwili.

Parę tygodni temu odwiedził nas na budowie pewien Pan o imieniu Leszek. Pan Leszek jest paralotniarzem i często lata nad Najdymowem. Był bardzo zaciekawiony co też tam się buduje. Przyjechał zobaczyć Faykę z bliska. Pogadaliśmy wówczas miło i okazało się, że ten Pan także żegluje. Jest także blisko zaprzyjaźniony z Nataszą Caban, która opływa samotnie świat http://www.nataszacaban.com.

W sobotę Pan Leszek latał nad nami na swojej paralotni. Krążył, machał my machaliśmy, a poniedziałek zajechał do Leszka i dał mu zdjęcia, które zrobił latając. Dwa z nich dodałem na stronkę dziewiątą:

http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/index9.html.

Są to fotki: Fayka-124 oraz Fayka-125.

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Nadbudówka na gotowo…

Po Piątkowo/Sobotnich  weselnych zabawach na ślubie Wiesi brata Romka i naszej księgowej Agnieszki wybraliśmy się wspólnie do stoczni. Wystartowaliśmy z domku po dwunastej, więc pracę zacząłem po szesnastej.

Do zrobienia było przygotowanie do spawania końcowego całej nadbudówki łącznie z dachem.

Wszystko elegancko dopasowałem, „przyheftowałem” – czekało na pospawanie. Potem postanowiłem pomalować minią cały pokład. Kogo nie spytam: poczynając od Leszka, a kończąc na Panu od firmy, która ma malować jacht uważają, że takie malowanie/gruntowanie jest bez sensu. Ja jednak nie mogę patrzeć na korodujące blachy.

Wprawdzie nie jest to pełnowartościowa, zdrowa korozja z wżerami: tylko lekki nalot, ale i tak mnie to wkurza.

Zatem pomalowałem sporą część pokładu. Nadbudówki i części rufowej nie malowałem, bo Leszek potem płacze, że takie malowane elementy słabo się spawa migomatem. Przy tym malowaniu zastała mnie ciemna nocka. Potem tylko prysznic, wypumeksowanie z twarzy i rąk miniowych piegów, browarek i lulu.

Rano planowałem wstać o szóstej, jak zwykle w takich sytuacjach, rzeczywistość przegoniła plany i zwlokłem się o wpół do ósmej. Kawka, szlifierki, spawarki, zabawki i na jachcik.

Hej!!! Ludziska pobudka!!! Cała wioska wstaje!!! Sławek zaczyna swoje harce.

Myślę, że jeżeli niebawem nie skończę głośnych prac, to mnie jakąś kłonicą lub cepem zdzielą, gdzieś w ciemnym kącie. Ale już niedługo koniec, więc może przeżyję.

Ranek nastrajał mnie ochoczo do szlifierki kątowej. Nie ma to jak zapach szlifowanego metalu o poranku. Wyciąłem otwór pod okno do sypialni admiralskiej z kokpitu. Tak się „zapaliłem do pracy” przy tym szlifowaniu, że musiałem ugasić ogień na piersi. Nowiutka kurteczka robocza zajęła mi się żywym ogniem. A miała być kurde niepalna :(.

Dopasowałem okienko, przyhewtowałem – można spawać.

Zrobiła się dziesiąta i Leszek zawołał mnie na kawkę. Potem razem zaczęliśmy działać. Leszek spawał nadbudówkę „na gotowo”, a ja przygotowywałem rufową część pokładu. Potem Leszek spawał moje przygotowane elementy pokładu, a ja pomalowałem nadbudówkę. Po obiadku zabrałem się za robienie tymczasowych okien nadbudówki z pleksi. Bardzo  mi zależny na zamknięciu jachtu, tak by woda już nie leciała do wnętrza.

Niestety moja piękniejsza połowa oznajmiła, że koniec zabawy i wracamy do chałupy. Wytargowałem tylko, że dokończę malowanie pokładu. Okna skończę w przyszłym tygodniu. Domalowałem więc cały pokład do końca, pstryknąłem dokumentacyjne fotki, pozbierałem zabawki, wyszorowałem się i do domku.

Przy okazji zbierania zabawek przypomniało mi się, to co pokazywał mi Leszek. Jeden z klientów przymocował do naszego podnośnika kartkę dla swoich robotników. Kartka jest następującej treści:

Po skończonej pracy pozostaw platformę w nienagannej czystości. Będzie to świadczyć o Twojej wysokiej kulturze osobistej.

Co ciekawe ten podnośnik zawsze wraca z budowy czysty … sic.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dziewiąta)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Nadbudówka czy czołgowa wieżyczka?

Po usunięciu nadbudówki w ubiegłym tygodniu, uznałem, że jednak wersja „cabrio” jachtu niezbyt mi odpowiada. Może na śródziemnomorskie lanserki było by ok, ale na Grenlandię to się raczej nie nadaje 🙂

Weekend był pracowity. Wystartowałem w stoczni już o 7:59. W zasadzie nie ma o czym pisać. Całe dwa dni dopasowywanie, wspawywanie, docinanie elementów nadbudówki. Jednak efekt bardzo mi odpowiada. Udało się połączyć niezwykłą wytrzymałość konstrukcji z wizualnie zgrabną formą. Trochę może będzie przypominać wieżyczkę czołgu T72, ale  przecież wieżyczki czołgowe są wytrzymałe 🙂

Wszytko macie na fotkach. Jak widać Fayka będzie miała jasne duże okna. Wprawdzie nie błękitne, a szare, ale to chyba nieźle?

Ja walczyłem ze szlifierką kątową i spawarką inwertorową, a Leszek w miarę swojego czasu spawał migomatem okna, kokpit, nadbudówkę. Takie spawania są strasznie upierdliwe, bo na raz nie można pojechać za długiej spoiny. Jak się o tym zapomni odkształcenia termiczne murowane. Zresztą Czarek spawając poszycie pojechał trochę po bandzie i widzieliście na fotkach jak musiałem nawalać młoteczkiem po burtach. Nadbudówki czy okien nie da się tak wymłotkować więc trzeba delikatnie spawać. Stan na koniec dnia w niedzielę był taki, że cała nadbudówka jest pospawana, dach docięty, czeka na przyspawanie. W przyszłym tygodniu skończę na gotowo. Chcę też zamontować tymczasowe szyby, to woda nie będzie już lecieć do wnętrza jachtu. Kolejny krok do przodu w tej mojej jeszcze tak długiej drodze.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona ósma+)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | 2 komentarze

Czasem słońce, czasem deszcz…

Aura nie sprzyja stoczniowcom. Albo ulewa wygania z budowy, albo jak w tę sobotę w cieniu było 37 stopni. Nie miałem termometru, ale sadzę, że wewnątrz kadłuba było ponad pięćdziesiąt. A ja miałem tam robótkę do zrobienia….

Zacząłem raniutko, pobudka 4:10 śniadanko w auto i do Leszka, na miejscu byłem 8:05, kawka  i do pracy. Teraz nic ciekawego się nie dzieje. Wszedłem w ten etap, gdzie roboty jest huk, wydatków sporo, a metrów bieżących jachtu już nie przybywa.

Od rana wycinałem otwory pod okna (bulaje) na prawej burcie. Poszło błyskawicznie. Ponieważ same okna miałem już zespawane i nagwintowane, ich założenie i przyhewtowanie zajęło mi ze trzy godzinki. Ale trzy godzinki w piekarniku to fajna zabawa. W pewnym momencie miałem ochotę zemdleć 🙂 Mam nadzieję, że Paul nie ściemniał mówiąc, iż dobrze wyizolowany jacht stalowy jest ciepły zimą, a chłodny latem. Zresztą oni z Mo pływają głównie po śródziemnym, więc mają jako takie doświadczenie.

Klimatyzacji na Fayce pewnie nie zainstaluję, nie ma tyle „zielonej energii” w planach, by pociągnąć klimę, a za żadne skarby świata nie chcę dołączyć do grona diesel-pyrkaczy umilających życie wszystkim dookoła na kotwicowisku. Za to mój pomysł wymiennika chłodzącego cały czas się rozwija. Będę miał chwyt wody morskiej na dole ostrogi (sekgu) czyli około półtora metra pod powierzchnią. Z danych oceanograficznych wynika, że nawet w tropikach woda na tej głębokości ma dwadzieścia parę stopni Celsjusza. Planuję zbudowanie wymiennika ciepła zasilanego taką wodą – coś na kształt chłodnicy samochodowej, gdzie przepływające powietrze jest schładzane pobieraną wodą morską. A gdy na dworze 35 stopni nawiew powietrza o temperaturze 25 to prawdziwa rozkosz. Pozostaje kwestia zbudowania stosownego wymiennika lub użycia standardowego od czegoś. Szukałem w różnych firmach chłodniczych. Pewnie jednak trzeba będzie zrobić wymiennik własnej produkcji ze stali AISI 316L. Do tego nawiew z wentylatorka, rozprowadzenie po kabinach, pompka do obiegu wody i voila, klimka dla „zielonych” gotowa. Projektu jeszcze nie mam, bo trochę brakuje mi wiedzy, ale od czego internet.

Wracając do stoczni, w sobotę wyciąłem wszystkie otwory pod bulaje na prawej burcie i osadziłem bulaje dokładnie dopasowując ich położenie w otworach. Obie burty są gotowe do zaspawania. To zostawiam Leszkowi, bo tak odpowiedzialne miejsce raczej nie powinno być „zasmarkiwane” przeze mnie. Zresztą musi to być pospawane migomatem z dużym przetopem, a to już wyższa szkoła jazdy.

Sobota zakończyła się całkiem milusio degustacją rozmaitych naleweczek produkcji Bronka – naszego pilota. Niestety niedziela nie była już tak milusia. Z jednej strony aura wróciła do standardowej – czyli opady przelotne – do intensywnych, z drugiej strony naleweczki miały swój „pałer” i odczuwałem charakterystyczne bóle migrenowe ;).

Ale łapiąc chwilkę przerwy w opadach wskoczyłem na pokład Fayki ze szlifierką kątową i obciąłem całą nadbudówkę. Niestety popełniłem parę błędów przy projektowaniu i cała nadbudówka jest do poprawy. Leszek w Piątek odebrał mi wypalone laserkiem okna nadbudówki. Te okna będą stanowiły podstawę nowej konstrukcji. Zamierzam zrobić bardzo mocną, a jednocześnie lekką w wyglądzie i jasną (duże okna) nadbudówkę. Skłoniły mnie do tego następujące obliczenia. Nie można wykluczyć, że w skrajnych warunkach sztormowych na oceanie, na pokład łodzi może zwalić się załamująca się fala o wysokości słupa wody 3m. Przy powierzchni pokładu dochodzącej do 40 metrów kwadratowych daje to ponad 100 ton wody. Z tego na nadbudówkę może przypadać około jednej szóstej czyli 15 ton. To tak jakby całą Faykę postawić na dachu nadbudówki. Zatem konstrukcja powinna być naprawdę solidna. I taką konstrukcję zacząłem budować. Ustawiliśmy z Leszkiem ramki okien, przyspawaliśmy je…. i zaczęło oczywiście lać.

Cóż reszta w przyszłym tygodniu…

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona ósma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Okna, okna, okna…

a raczej bulaje jak to się fachowo nazywa w żeglarstwie. Długo nie byłem w „stoczni”. Obowiązki w postaci wyjazdu na tygodniowy obóz taneczny odciągnęły mnie prawie na trzy tygodnie od lubego zajęcia. Może to i dobrze, bo szczęśliwie całkiem wyleczyłem oczko.

W tym tygodniu wyjazd był nietypowo w niedzielę. Nasza firma sponsorowała bardzo fajną imprezę taneczną Warsaw Salsa Summer Festival i jako sponsorzy musieliśmy z Wiesią być na gali w sobotę. Chociaż słowo „musieliśmy” jest nieodpowiednie, bo sami bardzo chcieliśmy. Impreza fajna, ale do chatki wróciłem  z małżonką o drugiej nad ranem. Do łóżeczka, a rano o ósmej śniadanko i do „stoczni”.

Nauczony doświadczeniem okulistycznym, miałem podwójne zabezpieczenie gogle na oczach i maskę na twarzy. Uwaga nie mylić z google.com. Tak uzbrojony przystąpiłem do wycinania otworów w burtach pod bulaje. Dobrze, że mamy podnośniki. Z drabiny pewnie bym się pochlastał, spadł z pracującą szlifierką kątową i było by game over. Takie wycinanie to koronkowa robota, a tnie się w blaszce prawie półcentymetrowej grubości. Trzeba precyzyjnie wykonać łuki, przekrzywiając sprytnie szlifierkę i tarczę. Kupione na allegro tarcze sprawowały się super. Trochę się ich obawiałem przy cenie 1.35PLN za sztukę – w OBI były po 8PLN. Działają znakomicie. Zastanawiałem się gdzie były wykonane. PRC nic mi nie mówiło. Co to może być za kraj? Aż w końcu pacnąłem się w głowę: People Republic of China. Co to ludzie nie wymyślą by uniknąć wstrętnego napisu Made in China.

Po wycięciu trzech otworów zacząłem przygotowywać same okna – flansze i kołnierze pospawane wcześniej. Konieczne było rozwiercenie otworów mocujących szyby ze śrub M5 na M8. Na początku zaprojektowałem M5, ale po przymierzeniu uznałem, że takie śrubeczki odpowiednie są do jakiejś zabawki, a nie do okien w burtach jachtu oceanicznego. Cóż cały boży dzionek spędziłem przy wiertarce i ręcznym gwintowniku. Poniedziałek też gwintowanie, rozwiercanie. Na łapkach mam piękne odciski. Bolą mnie też nogi od stania w jednym miejscu. Ale cóż twardziochem trzeba być nie mięciochem.

W poniedziałek miałem dwie dodatkowe super atrakcje. Pierwsza to lot naszym samolotem nad Warmią. Wstaliśmy z Leszkiem o piątej rano i po kawce pojechaliśmy na lotnisko do Gryźlin, gdzie jest hangarowany nasz samolocik Eol. Leszek robi kurs pilota, więc sobie trochę polatał, potem Bronek – nasz instruktor zabrał mnie. Ledwie wystartowaliśmy, a Bronek mówi bierz wolant i leć. No to poleciałem. Wybraliśmy się, aż do Najdymowa: porobić fotki Fayki z góry. Fotki są oczywiście zamieszczone na stronce. Latanie to fajna sprawa. Prawie tak fajna jak żeglarstwo. Ale nie mówcie lotnikom, że to powiedziałem, bo więcej nie dadzą polatać

Potem Leszek został jeszcze trochę poćwiczyć, a ja pojechałem do Zakładu Żarna obejrzeć laser tnący, na którym specjaliści z tego zakładu z moich nieudolnych rysunków w AutoCAD wycinają części do Fayki. Pan Sławek oprowadził mnie i pokazał maszyny. Te lasery robią imponujące wrażenie swoim zaawansowaniem technologicznym, mocą i prędkością pracy. Oczywiście wrzuciłem fotkę.

Potem do stoczni i dalej wycinanie, wiercenie i gwintowanie. Nuda panie, nuda… jak w polskim filmie. Lewa burta ma już bulaje, co jest stosownie udokumentowane. Przyszły tydzień prawa burta i może nadbudówka.

Byłbym zapomniał o jednej ważnej rzeczy. Po dwóch tygodniach walk doszły do mnie monitory Advantech. Pierwsza przesyłka została całkowicie skasowana przez kuriera. Chyba zwalili paczkę z dużej wysokości, bo oba monitory były pogięte i pęknięte. Niestety pod moją nieobecność i na moje polecenie recepcjonistka odebrała paczkę. Zatem teoretycznie było po bombkach. Ale dostawca okazał się być solidną firmą i wsparł mnie w procesie relkamacji. Koniec końców w piątek dostałem nowe monitory.

Przygotowałem się jak należy do uruchamiania  tych monitorków. Kupiłem kabelki, przygotowałem zasilacz, ściągnąłem drivery, ugotowałem garnek kawy, nastawiłem się duchowo na całonocną walkę i……. i kiszka. Wszystko zadziałało po 10-ciu minutach. Podłączyłem, zainstalowałem, odpaliłem i już. Działa. Kurde, co to ma być? A gdzie grzebanie w BIOSie, a lutowanie kabelków, a ściąganie innych bardziej kompatybilnych driverów, a wyłaczanie niezgodności szprzętu, a update Windows, a niekompatybilność z głównymi programami, a zawieszanie się. Choroba, mam olbrzymi niedosyt. Jak to tak działa i już. To nie fair. I to jeszcze jak działa. Malina. Monitory są „wyczesane”, świetna jakość, kolory, widoczność, kontrast, widzialność w świetle słonecznym wszystko super. Panel dotykowy w nich to bajeczka. Odpaliłem program nawigacyjny MaxSEA – nie chcę już inaczej nawigować niż tak. Wersja do sterówki jest OK na bank. Jak zrobię wodoszczelną odbudowę i monitory przejdą testy na słoną wodę, to będzie naprawdę świetna pomoc nawigacyjna. Zobaczymy.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona ósma)

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Nie dam zarobić jankesom…

… na oknach (bulajach) do Fayki. Jak pisałem wcześniej nasi amerykańscy bracia wycenili okna do Fayki (11 sztuk) na 16 275 USD. Zaprojektowałem więc własne i dałem do wycięcia laserkiem elementy metalowe, uszczelki i szyby z pleksi oklejonego folią kuloodporną. W Piątek  Leszek odebrał z Olsztyna (zakład Żarna) elementy metalowe. Czyli: flansze stalowe z 18G2A #6mm, ramki z nierdzewki 316L #4, pokrywy sztormowe z aluminium #4 oraz kołnierze wywalcowane z płaskownika. Jak zwykle wszystko znakomicie spasowane. Te lasery mnie zachwycają. Dodatkowo wycięli mi też ładne uchwyty do zrobienia śrub mocujących pokrywy sztormowe oraz 100 szt. uszek uniwersalnych do przyspawania. Te uszka użyję głównie przy otworach zbiorników w kilach do zamocowania pokryw.

Od rana w sobotę przystąpiłem do pracy warsztatowej. Dopasowywałem i jak to się mówi w slangu spawaczy heftowałem wywalcowane płaskowniki do kołnierzy. Robota delikatna i precyzyjna, a od jej dokładności zależy efekt wizualny przyszłych okien. Poszło mi całkiem nieźle i po obiedzie zacząłem spawanie kołnierzy „na gotowo”. Zabawa czasochłonna, bo dla uniknięcia odkształceń termicznych trzeba spawać po troszeczku. Na obiad wrócił też z lotniska Leszek (w dobrym humorze, bo ostaecznie naprawił Eola).  Leszek zaczął uczyć mnie spawania MIG, ale skończył się drut i wróciłem do elektrody. Leszek skorygował moje wyczyny i zacząłem naprawdę ładnie spawać. Braciszek nawet mnie pochwalił, co u niego nie jest zbyt częste :). Ja sam zaczynam być naprawdę zadowolony ze swoich spawów.

Oczywiście w międzyczasie wypompowałem wodę z łodzi. Pora monsunowa i szczelny kadłub sprawiły, że było tej wody ze 40 cm plus oba kile – razem pewnie ze dwie i pół tony, ale pompa RULE dała radę w 4 godziny.

Spawałem tak sobie do dwudziestej. Trochę mi dokuczało prawe oko, w które wpadł mi rano jakimś cudem opiłek od szlifierki lub coś od spawania.  Piszę jakimś cudem, bo cały czas staram się przestrzegać BHP zawsze noszę przyłbicę spawalniczą i maskę do szlifowania, ale  zdarza się.

O dwudziestej prysznic i pojechałem na kawkę do Ani i Józka. Oczko zaczęło mi już wtedy dokuczać. Wróciłem przed północą i poszedłem spać. Całą nockę oko mnie napieprzało, że aż miło, rano w lustrze wyglądało jak u królika albinosa. Ale cóż twardym trzeba być nie mientkim.

Wstałem o ósmej, zrobiłem sobie śniadanko i do roboty. Byłem sam, bo wszyscy z obu domów, za wyjątkiem Mamy pojechali na piknik lotniczy do Gryźlin.

Do czternastej miałem wyspawane na gotowo wszystkie okna. Aby dopełnić przyjemności, z cienkiego plexi wyciąłem szybkę i zmontowałem jedno małe okno na próbę, z uszczelkami, śrubami pokrywką. Jest ekstra. Zabrałem je do domu, by pokazać kumplom.

Trzeba by zacząć wycinać otwory w burtach. Ale z jednej strony nie byłem przekonany o ich rozmieszczeniu i wielkości by od razu rzucać się na burty ze szlifierką kątową, z drugiej oko nawalało już tak, że sama myśl o szlifierce napawała mnie wstrętem….

Ponieważ jestem fanem modelowania postanowiłem znowu odwołać się do tej sprawdzonej metody. Zresztą już w sobotę przymierzałem do Fayki plastikowe modele knagi i sztycki do relingu. Pasowały jak ulał. Zatem na lewej burcie jachtu wymierzyłem i wyrysołwalem precyzyjnie obszary otworów do wycięcia pod okna. Następnie wymalowałem je białą farbą. Moim zdaniem wyglądają super, wielkość, proporcje, rozmieszczenie. Sprawdziłem też od wewnątrz. Moim zdaniem będzie bardzo ładnie. Bulaje w obszarze A1 (zewnętrzne burty kadłuba) zawsze są kompromisem między wielkością, a obniżeniem wytrzymałości burty. Jestem przekonany, że znalazłem złoty środek. Ale zobaczymy w praniu,  najwyżej po jakimś sztormie nie będzie już więcej blogów z podróży. Potem tylko fotki i do autka. Bardzo zależało mi na tym by nie jechać po nocy, bo z oczkiem było naprawdę kiepściutko.

Po powrocie do domu poddałem się inspekcji. Cóż Wiesia wypatrzyła jakąś czarną plamkę na rogówce.

W poniedziałek rano obudziłem się ze sklejonym, nieco zaropiałym okiem. Pojechałem do lekarza. Pani doktor powiedziała, że musiało to być coś gorącego, bo się wsmarzyło w oko. Wydłubała gada, oczyściła oko z rdzy – cholerstwo już zdążyło zardzewieć. Powiedziała, że jak znieczulenie przestanie działać, to będzie niefajnie. Miała niestety rację. Mam dwa dni zwolnienia i zaklejone oko. W robocie, jak poszedłem zanieść zwolnienie to powiedzieli dranie, że do kompletnego wyglądu pirata brakuje mi jeszcze tylko drewnianej nogi. Nic się nad człowiekiem ułomnym nie ulitują.

Solennie obiecałem sobie: kupić szczelne okulary do szlifowania z uszczelką silikonową na twarz.

Rzeczy pozytywne: spodziewam się, że komplet porządnych okien będzie mnie kosztował jakieś 5 tysiecy z malutkim ogonkiem . Jeżeli porównam to z ceną okien amerykańskich, kursem dolara, VAT-em i cłem to moje wyjdą 14-15 RAZY taniej. W kieszonce zostanie mi ze 60-70 patyków. Akurat na silinik z osprzętem … sic.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siódma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Jeden komentarz

Tydzień przy kompie…

Cały tydzień spędziłem przy komputerku. Zaprojektowałem duże okna do nadbudówki, ale po wysłaniu do wyceny wypalenia laserowego Pan Sławek  (mój opiekun biznesowy) z Zakładu Żarna odpisał, że przy tak dużej liczbie odpadów: całe wnętrze okien się zmarnuje,  warto zaprojektować jakieś wypełnienie drobnymi detalami. Dotyczy to szczególnie tych z drogiej nierdzewki 316L. No to siadłem do AutoCAD’a i zaprojektowałem oraz wykreśliłem elementy do knag, podkładek pod kabestany, uchwytów do sztyc relingu, podkładkę pod maszt, podkładkę pod postument sterujący, oraz zestaw podkładek pod rozmaite elementy pokładowe.  Pewnie jeszcze będą potrzebne różne inne elementy, ale i tak udało mi się zapełnić prawie całe wnętrze okien. Reszta odpadów z nierdzewki pójdzie na prowadnice kotwic i łańcucha kotwicznego. Piszę kotwic w liczbie mnogiej, bo na cruiser’ach daje się dla bezpieczeństwa dwie kotwice na dziobie. U mnie będą to pewnie kotwice Rocna 25kg.

Kontynuując prace przy komputerku pogooglowałem też trochę i znalazłem fajną firmę z Gdańska, która może sprzedać mi w dobrych cenach silnik Volvo Penta D-55. Dotarłem do nich w pogoni za odsalarką. Znalazłem maszynkę która daje 32 l/godzinę i bierze tylko 8 Amperów. Niestety kosztuję ponad 8 tysięcy euro. Ta firma to www.marineworks.eu. W bardzo sympatycznej rozmowie okazało się, też że sprzedają też atrakcyjne generatory MASE oraz postumenty i sterowanie Jefa. Chyba pohandluję z nimi.

Wracając do odsalarki: przyjmuje się, że dla czterech osób do komfortowego życia na morzu potrzeba 50 litrów wody dziennie – picie, jedzenie, mycie. A dwie godziny pracy wspomnianej odsalarki to ponad 60 litrów wody. Potrzebna energia: 8A * 12V * 2h= 192Wh. Wydaje się sporo, ale to tyle co daje dziennie jeden panel słoneczny Solara model SM225M, a ja przewiduję co najmniej cztery takie panele. No i będę jeszcze miał generator wodno wiatrowy DuoGen, który daje 8 amperów przy 6 węzłach prędkości jachtu.  Zatem jak widać na załaczonym orazku bilans energetyczny nie powinien stanowić żadnego problemu i to bez włączania generatora spalinowego. Oczywiście Fayka będzie miała spore zbiornik na słodką wodę – przewiduję ok 1000litrów czyli na dwadzieścia dni komfortowego życia. Gdyby odsalarka, lub któryś  z elementów jej zasilania wysiadł to przy zużyciu 10 litrów na 4 osoby (spożycie plus oszczędne mycie) można żeglować 100 dni. Dla zabezpieczenia chcę też kupić malutką odsalarkę ręczną Katadyn Survivor 06 – na wypadek konieczności życia na tratwie. Tak na marginesie, to ciekawe jak nazwać taki generator DuoGen, gdy zwykły wiatrak nazywają wiatroprądnicą. Może wiatrowodoprądnica. Brzmi trochę jak osławiony zębolek czy zwis męski….

No i najważniejsze wyszukując po www.nauticexpo.com (bardzo fajny serwis) znalazłem chorwacką firmę www.locomarine.com produkującą specjalne komputery dla jachtów, najbardziej podoba mi się model 4500. Myślę, że może być uniwersalną maszynką do nawigacji i rozrywki. Mocy wystarczy z dużym zapasem, po dodaniu bajerów w rodzaju wzmacniacza,  monitorka HD 24″ do salonu, DVD/BR, Pilota zdalnego sterowania, tunera TV/SAT, dwóch dysków (jedengo SSD – systemowego i jednego 1-2 TB na filmiki i muzykę, oraz Windows 7 Media Center powinno być OK.

A teraz uwaga!!! Oglądając temat monitorów na Allegro, natrafiłem na ofertę przemysłowych monitorów 17 cali z pojemnościowym ekranem dotykowym oraz szybą wandaloodporną. Są to monitory ES-3117 firmy Advantech. U producenta z dotykowym panelem pojemnościowym kosztują ok 4 tysiące netto!!!. Kolesie z allegro wystawili je po 699 brutto. Nie wiem o co chodzi, czy spadły z TIRa, czy jakiś projekt im nie wypalił, ale zamówiłem dwa. Trudno Wiesia mnie zabije. Jak mój plan się powiedzie to będę miał monitor do sterówki i jeszcze zrobię sobie monitor pokładowy. Pewnie będzie trzeba zbudować własną nakładkę na postument Jefa 150, ale od czego „Laser tnący” i spawarka. Z nierdzewki 1mm albo z aluminium można zrobić cacuszko. A całość pewnie będzie kosztować 2 000 PLN zamiast 3 000 EUR. Wszystkim „oglądaczom” opadną kopary 🙂

Solara SM225M panelSolara SM225M panel
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Mam stopę masztu…

Wczoraj byliśmy z Pawłem u klienta w Gdańsku, przy okazji zajechaliśmy do Sunyacht i odebrałem stopę masztu Sparctraft, która w końcu po trzech miesiącach przyszła właściwa. Podobno dosyłali dwa razy złą. Ciekawe czy maszt też będą wysyłać trzy razy. Stopa jest bardzo konkretna, będę mógł przygotować podkład z blachy nierdzewnej pod nią i kolejny kroczek zostanie zrobiony. Pewnie trochę zabawy będzie ze zniwelowaniem łuku pokładu, bo stopa od spodu jest płaska. Mam pomysł przyspawania pośredniego podkładu z blachy 6mm i zeszlifowania go na płasko. Potem do niego przyspawam podkład z nierdzewki, a na to zostanie przykręcona stopa. Do śrub stopy wspawam pewnie jakieś tuleje z nierdzewki, które potem nagwintuję i zaślepię od spodu. Bezpośrednie gwintowanie w kilku kawałkach złożonej blachy, z czego większość to blacha czarna, może się skończyć szybka korozją. Trzeba coś pomyśleć.

Wracając zajechałem do Leszka pokazałem Pawłowi Fayke. Był pod olbrzymim wrażeniem. Zwykle wielkość łodzi tak działa na  ludzi.  Trochę czuję się jak rodzice niezaładnego niemowlaka, o którym na pytanie jak wam się podoba nasz synek ludziska mówią: no mmmm no….. duży.

Podwiozłem też do Leszka kawałek nierdzewnej rury stalowej 110mm. Ponieważ w prawym oparciu będzie zamocowany prawie jedenastometrowy spiralny wąż do mycia pokładu wraz z pistoletem, złączkami i może pompką, postanowiłem nie wydawać 200 EURO na poziomy uchwyt do tego węża firmy Jabsco, tylko kupiłem po 68 netto rurę ze stali nierdzewnej i zrobię piękny uchwyt samemu. Niestety biorąc wszystkie części ze sklepu jak leci łatwo zaliczyć milionik z ogonkiem przy budowie takiego jachtu. Ja milionika nie mam więc muszę kombinować.

Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Jeden komentarz

Kokpitu ciąg dalszy

Ubiegły weekend zaczął się niefajnie, po kwietniowej porze „suchej” nadeszła majowa pora deszczowa. Jak wyjeżdżałem do Leszka to trochę kropiło, potem było już gorzej. Deszcz przeganiał mnie z Fayki łącznie z pięć razy, spawanie mokrej blachy też jest zabawne, prąd kopie, elektroda się klei itd.. Ale cóż twardziochem trzeba być nie mięciochem.

Leszek zakupił mi trzy arkusze blach #3mm 2000 x 1000mm, więc miałem materiał na budowę kokpitu. Sobota zeszła mi na budowie oparć do siedzeń kokpitu, a w zasadzie ich zewnętrznej części. Postanowiłem wykonać oparcia jako podwyższone. Wygodniej się się siedzi z wyższym oparciem. Jacht zgrabniej wygląda, bo nadbudówka płynnie przechodzi w oparcie, osoby siedzące w kokpicie są trochę bardziej osłonięte od wiatru i dodatkowo w tych oparciach można zrobić fajne schowki. W lewym zaprojektowałem schowek na szczotki, mopy, ścierki płyny do czyszczenia itd całą „ręczną” galanterię czystościową. W prawym z uwagi na ograniczenie miejsca (nie chcę obniżać sufitu we własnej kapitańskiej kabinie) będzie schowek na zwijany wąż do spłukiwania pokładu typu Jabsco Washdown Hose, wsparty pompą i armaturą umożliwiającą zasilenie z wody zaburtowej lub miejskiej.

Jak więc wspomniałem całą sobotę spędziełm budując te oparcia i uzupełniając pokład w części rufowej. Wyszło naprawdę ładnie.  Niestety ok 17-tej nadeszła potężna burza z piorunami i wypędziła mnie do domu. Resztę soboty spędziłem przy komputerze projektując w AutoCAD okna do nadbudówki. Leszek miał prace przy samolocie więc pracowałem sam. Zresztą trochę nie mam sumienia, tak go nieustannie wykorzystywać. Chłopak, przeze mnie  nie ma wcale wolnego, bo zajmuję mu każdy weekend.

Niedziela zaczęła się bardzo wcześnie, wstałem ubrałem się w roboczy garniturek o 5:30 wypiłem kawkę i do pracy. Łącznie popracowałem prawie dwanaście godzin. Zająłem się budową ścianek i podłogi kokpitu. Robota prosta choć żmudna. Wymierzanie, wycinanie, dopasowywanie, wspawywanie, wycinanie, dopasowywanie, wspawywanie i tak w kółko. Miałem już rozmierzone szblony na postument: chyba wybiorę JEFA RP150 w wersji z cięgnem stałym i linearnym siłownikiem autopilota, więc wszystko ładnie dopasowałem. Trochę było też fitnes’u,  bo musiałem sam nosić  blaszki kupione przez Leszka. Jedna ma objetość  2000 x 1000 x 3 mm = 6 milionów milimetrów sześciennych, co przy ciężarze właściwym żelaza równym 7,8mg/m3 daje czterdzieści sześć milionów osiemset tysięcy miligramów.  No dobra po ludzku to 46,8 kG sztuka. Około 10-tej dołączył Leszek i zaczął spawać migomatem pokład. Szło jak burza jeszcze jeden dzionek i pokład będzie pospawanay. Ja z kolei wybudowałem cały kokpit. czyli siedzenia, dno, scianki. Zostały oparcia i schowki oraz część pod postumentem, w której będzie schowany układ ciegien do steru. Jak zwykle burza przegnała nas z jachtu i to zakończyło prace na ten tydzień.

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siódma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Dodaj komentarz

Szkielet kokpitu zbudowany

Kolejny weekend „w stoczni”. W sobotę było deszczowo więc praca posuwała się z wolna. W niedzielę odwoziłem mojego bratanka: Kubę z kolegami na dworzec zachodni, więc popracowałem tylko do czternastej.

Pracę w sobotę zacząłem od wypompowania wody z zęzy i kilów. Niepospawany pokład jest jak sitko, a burty kadłuba jak wielki lejek. W zęzie było z 15 cm wody, a kile pełne czyli lekko licząc dwie tony wody. Ale byłem przewidujący i w czwartek kupiłem w TwinPower malutką pompę zęzową RULE model 500. Mimo, iż pompka ma wielość szklanki daje ponad 1800 litrów na godzinę. Po podłączeniu do Leszkowego prostownika i dołączeniu węża, wyssała całą wodę w godzinkę z małym okładem.

Równolegle zacząłem prace nad szkieletem kokpitu. Leszek kupił mi stalowe kształtowniki 30×20, więc materiału miałem pod dostatkiem. W poprzednim tygodniu zacząłem szkielet kokpitu na lewej burcie.  Nie miałem jednak pewności czy wymiary będą odpowiednie. Zależy mi na wygodzie spania na koi rufowej – głównie wysokość sufitu i szerokość łoża w opozycji do wygody i głębokości kokpitu. Ostatecznie to kabina „admiralska” więc musi być wygodnie.

Zbudowałem model 1:1 koi rufowej z resztek kątowników, płaskowników oraz drewnianych beleczek z Leszkowego opału. Układałem się na tej koi i badałem własnym ciałem wygodę przyjętych wymiarów. Po trzech godzinach takiej zabawy ustaliłem chyba optymalne wymiary.

Potem przystąpiłem do budowy szkieletu kokpitu. Niestety szlifierka kątowa co chwilę szła ostro w ruch, bo moje spawanie jest nadal mocno niedoskonałe, więc co „nasmarkałem” to wycinałem i tak w kółko. Po zrobieniu prowizorycznej podłogi stanąłem sobie w kokpicie i zacząłem być z siebie zadowolony, aż tu nagle uświadomiłem sobie, że na nadbudówce  będzie kabestan, a na nim korba i trzeba nią w miarę wygodnie kręcić. Przy obecnych wymiarach korba była by na wysokości mojej twarzy – za wysoko. Cholera do przeróbki. Znowu szlifierka w ruch i podłoga kokpitu powędrowała 8 cm w górę. Powinno być OK.  W przyszłym tygodniu sprawdzę jeszcze siedzisko. Według informacji Paula, aby siedzisko było wygodne suma wysokości  i głębokości musi mieć 900mm.

Po pospawaniu szkieletu przejżałem jeszcze raz spawy, powycinałem gluty i pospawałem jeszcze raz. Po oczyszczeniu szczotką drucianą pomalowałem szkielet farbą antykorozyjną. Potem dowiedziałem się, że to bez sensu bo Migomat strasznie się klei i bulgocze przy spawaniu po farbie. Cóż będę sam spawał elektrodą.

Ze sklejki kupionej wcześniej do składania wręg wyciąłem tymczasową podłogę do kokpitu. Z wycianiem było sporo „frajdy”, bo z braku piły ciąłem dużym flexem. Dymilo się, jak bym wlazł do mokrego ogniska 🙂

Dla świętego spokju pomalowałem te sklejki resztą farby antykorozyjnej.

Po skończeniu szkieletu kokpitu, przeniosłem drabinkę do wnętrza kadłuba i dopasowałem ją. Teraz do Fayki wchodzi się jak do „prawdziwego” jachtu przez zejściówkę. Aha wyciąłem też płaskowniki i część szkieletu ze światła zejściówki. Jeszcze nie wiem jak zrobię suwklapę i sztorcklapy. Mam czas….

Cały kokpit ma być wykończony w drewnie teakowym. Projekt kokpitu uwzględnia także sporą bakistę na lewej burcie, schowek na sprzęty czyszczące w oparciu na lewej burcie oraz miejsce na generator Mastervolt Wisper 3,5 KW na prawej burcie. Szkielet uwzględnia także położenie postumentu sterującego oraz cięgien i siłownika do steru i autopilota elektronicznego

Na koniec sesji stoczniowej na tekturze introligatorskiej 1 mm (zakuponej w sklepie dla artystów na Szkolnej) odrysowałem z natury kształt i rozmiary okien do nadbudówki.

O czternastej obiadek (Jola zrobiła pyszne schaboszczaki), zabrałem chłopaków i pojechałem do Wawki.  Muszę wspomnieć, że jazda była super fajna, bo jechałem nowiuteńkim czerwonym GLK Wiesi, którego odebrałem w piątek. Jak wyjeżdżałem w sobotę do Leszka miał 80 km na liczniku !!! Moje auto zabrała mi najstarsza córeczka, bo miała do przewiezienia wielgachny projekt mebla na uczelnię. Czego Tatuś nie zrobi dla swojej ukochanej córeczki??? Nie wiem czego nie zrobi, ale wiem co zrobi, nawet jej samochód odda 🙁

fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona siódma)
Zaszufladkowano do kategorii Gotowe | Możliwość komentowania Szkielet kokpitu zbudowany została wyłączona