Przypomniała mi się anegdotka, którą opowiadała mi znajoma szefowa sprzedaży z jednego z warszawskich salonów samochodowych. A oto i ona:
….Pewien młody człowiek koniecznie chciał dostać pracę jako sprzedawca samochodów w tym salonie. Chodził, prosił, przekonywał, aż w końcu dostał szansę. Firma zatrudniła go na okres próbny, wysłała na szkolenie, zainwestowała i w drogę. Nadszedł pierwszy dzień w pracy naszego bohatera. Tak się złożyło, że tego dnia wymieniano w salonie samochody na nową kolekcję, do tego padał deszcz i do otwarcia pozostało bardzo mało czasu. Wszyscy latali jak w ukropie, w pewnym momencie jeden z pracowników powiedział do „młodego”: weź jakąś szmatę i przetrzyj trochę podłogę, zaraz zaczną przychodzić klienci. Po jakim czasie, ktoś się zorientował, że „młodego” nie mam w pracy. Następnego dnia też nie przyszedł, kolejnego też go nie było. Po tygodniu kadrowa zadzwoniła z niepokojem czy nie jest przypadkiem ciężko chory. W odpowiedzi dowiedziała się, że koleś nie jest zainteresowany już pracą w tym salonie, bo „nie zatrudniłem się na sprzątaczkę„…..
Tak się czułem w trakcie ubiegłoweekendowej sesji w stoczni. Leszek zaczął spawać wnętrze kadłuba, ale na dnie zebrała się spora warstwa mieszaniny rdzy, opiłków, śmieci oraz kilkuset tarcz od szlifierki kątowej zamienionych w pył. To wszystko sobie ubijało się na dnie, namakało wodą, lasowało się. Towar by twardy i przypominał wyschniętą glebę. Bez usunięcia tego spawanie było oczywiście niemożliwe. Do tego w zakamarkach zostały resztki wody.
W sobotę, od mniej więcej 12:00, kiedy to skończyłem nową poprawioną wersję modelowego steru oraz przysposobiłem tymczasową sztorc-klapę, zabrałem się za usuwanie tego g…na. Do końca dnia w sobotę wyczyściłem jakieś 40%. W niedzielę od rana zabawa od nowa. Odbijanie, skrobanie, wymiatanie, zbieranie. Razem wywaliłem tego towaru cztery pełne wiadra. Narobiłem sobie pęcherzy na łapach, ale wyczyściłem wszystko. Lechu pospawał bardzo dużo wnętrza, ale skończył mu się gaz (CO2) do migomatu. Może i dobrze, bo chłopak był strasznie zakatarzony i powinien sobie odpocząć, wykurować się troszkę.
Narobiłem się jak głupi przy tym czyszczeniu……
„no, a przecież nie zatrudniłem się na sprzątaczkę”
Na szczęście zrobiłem też coś widocznego, przyspawałem do krawędzi falszburty zakupioną wcześniej stalową grubościenną rurkę o średnicy 21,3mm. To sprawiło, że jacht nabrał nowego bardziej gotowego wyglądu. Wyciąłem też szpigaty w falszburcie (nadburciu). Dla niewtajemniczonych. Szpigat: otwór w nadburciu lub w poszyciu pokładu służący do spływu wody, która dostała się zza burty na pokład; odpływnik.
Wrzuciłem jedną nową fotkę, nie za piękną, bo sklejoną z dwóch fotek bez retuszu. To fotka numer 142.
fotki: http://www.ciunczyk.com/slawek/Fayka/ (strona dziesiąta)